phone mobile mobile pin heart heart user user Biuro Podróży ITAKA Flag of Belarus airplane CB5DFB7F-C92F-41CB-9FB1-916D616FF3EC E0FBD33F-841B-452B-BF16-225B7D943904
>Новости>Study Tour: Fuerteventura, Lanzarote

Study Tour: Fuerteventura & Lanzarote 25.03-01.04.2011

         Dawno, dawno temu, kiedy to Ziemia nieustannie rzeźbiła swoje oblicze, z dna ocenu powoli zaczął wyłaniać się Archipelag Wysp Kanaryjskich. Proces ten zaczął się dokładnie w Miocenie, 30 mln lat temu. Były to przerażające i niezwykłe zjawiska: wulkany tryskały gorącą i płynną lawą, która zmiatała z powierzchni ziemi wszystko, co napotkała na drodze. Towarzyszyły temu podziemne grzmoty, trzęsienia ziemi, deszcze skał i trujące wyziewy. Nie bez przyczyny starożytni Grecy twierdzili, że wulkany są siedzibą boga Hefajstosa (w mitologii rzymskiej Vulkanus) i miejscem walk tytanów i gigantów z bogami.
    Dzięki wyjazdowi studyjnemu, zorganizowanemu w dniach 25.03-01.04.2011 przez BP Itaka, ja jak i cała nasza gromada pracowników biur podróży, mieliśmy okazję zobaczyć na własne oczy, co nawyczyniały wulkany na dwóch wyspach - Lanzarote i Fuerteventurze. A zrobiły wiele... I jeżeli dodamy do tego jeszcze słońce, błękit oceanu, unikalną faunę i florę, artystyczne wizje lokalnych architektów oraz pięknie wtapiające się w krajobraz komfortowe hotele, to otrzymamy  wyjątkową krainę – siedzibę diabła i raj w jednym.
    Lądujemy na Fuerteventurze na lotnisku w Puerto del Rosario i od razu kierujemy się w stronę portu w Coralejo, skąd odpływają promy na Lanzarote. Z okien autokaru możemy już podziwiać przeogromne wydmy i ciągnące się po horyzont połacie piasku. Krajobraz jest typowo pustynny i suchy. W porcie dociera do nas fakt, że jesteśmy na najbardziej wietrznej z Wysp Kanaryjskich. Wieje również na promie, jednak większość z nas, spragniona wakacyjnej atmosfery, odważnie siedzi na najwyższym, odkrytym pokładzie promu. I oto przed nami odsłania swoje wdzięki wyspa Lanzarote. Z brunatno-zielonych i surowych wzgórz mrugają do nas nieśmiało bialutkie domki z zielonymi okiennicami. Jest piękna, taka inna.
    Zaczynamy od wizytacji hoteli z oferty Itaki w kurorcie Puerto Del Carmen i szybko okazuje się, że to naprawdę bardzo ciekawe i rozrywkowe miejsce, z trzema kilometrami złocistego piasku.
Kolejnego dnia jedziemy na wycieczkę do Cactus Park – i jest to nasze pierwsze spotkanie z działalnością i twórczością lokalnego artysty – Cesara Manrique. To on wprowadził kampanie zachowania tradycyjnego budownictwa, ochronę naturalnego środowiska i wraz z wulkanami nadał charakter wyspie. Jako architekt krajobrazu, malarz i rzeźbiarz, pozostawił po sobie wiele ciekawych projektów na terenie całej wyspy.
    Spacerując alejkami kaktusowego gaju możemy podziwiać ok.10 tys. gatunków kaktusów, które pysznią się dookoła nas swoimi grubymi i mięsistymi korpusami. Naszej uwadze nie umkną na pewno białobrode, kosmate oreoceusy czy olbrzymie echinocactusy - naszprycowane kolcami poduchy, zwane żartobliwie „krzesłem teściowej”.
    Koniec dnia zastaje nas w miejscowości Costa Tegiuse, w uroczym hotelu Mansion Nazaret, z jeszcze bardziej uroczą gospodynią, Panią Mercedes, która wita nas szerokim uśmiechem i lokalnymi specjałami. Jest tu wszystko: m.in. świeże ryby z pappas arrugadas z młodymi ziemniaczkami w mundurkach, sosy mojo  (robione na bazie oliwy, octu, pomidorów, chili i kolendry), przepyszny, kremowy kozi ser no i oczywiście lokalne wino. To jeszcze nie koniec atrakcji, dowiadujemy się, że w miasteczku rozpoczyna się karnawał z szaloną fiestą do białego rana. Nie mogliśmy w tym nie uczestniczyć.
    W końcu nadeszła długo oczekiwana przeze mnie niedziela i wycieczka do Parku Narodowego Timanfaya, leżącego w samym sercu Montanas del Fuego (Góry Ognia), na obszarze około 85 km2. Przy dźwiękach muzyki new age powoli wjeżdżamy do królestwa wykreowanego przez wulkan, gdzie ziemia pokazuje nam  swoje wnętrze. Wyprawa do tego magicznego miejsca jest wyzwaniem dla każdego odkrywcy i stanowi okazję do zobaczenia czegoś unikatowego: anomalie geotermiczne, kosmiczne dekoracje, kalejdoskopowe formacje skalne, intensywne barwy, zygzaki rozłupujące czerń. Docieramy do punktu widokowego z Restaurante Del Diablo. To jedyna taka restauracja na świecie – dania są tu przygotowywane na ogrzewanym przez wulkan ruszcie. Dowiadujemy się, że kilka centymetrów pod ziemią temperatura gleby wynosi 100°C a tylko 5 km głębiej znajduje się komnata wrzącej lawy. Nic dziwnego, że woda wlana do dziury jest natychmiast wystrzeliwana na powierzchnię w formie gwałtownego gejzeru. Odkładam na chwilę aparat i delektuję się ciszą i majestatem kamiennych pustkowi, trzymając w ręku ciepłe kamyczki wygrzebane z powulkanicznej gleby.
Jedziemy dalej trasą wiodącą przez krętą Ruta de los Volcanos (drogę wulkanów) a na zboczach w odcieniach brązu, czerni i szarości zaczynają pojawiać się cętki zielonych kropek. Chwilę później znajdujemy się już na terenie unikalnych winnic w La Gerija. To tutaj rolnicy z namaszczeniem stawiają łukowate murki z kamienia aby ochronić przed wiatrem delikatne pędy winorośli. Widzimy, że maleńkim roślinkom udało się już wydostać na powierzchnię i zadomowić w surowym otoczeniu powulkanicznej gleby. Kto by pomyślał, że powstanie z nich wytworna i wytrawna Malvasia lub pyszny i słodki Moscatel – wina z jedynego, takiego miejsca na świecie.
Jameos del Agua – to chyba najczęściej odwiedzane miejsce na Lanzarote. Ten fenomen natury to niewielki fragment długiego łańcucha korytarzy lawowych powstałych na skutek wybuchu wulkanu. Cała przestrzeń została zaadaptowana do artystycznej wizji Cesara Manrique. Są tu restauracje, bary a nawet sala koncertowa. Warto usiąść na schodach, tuż pod sklepieniem groty i popatrzeć na setki migoczących w wodzie białych, mikroskopijnych krabów.W drodze powrotnej jest jeszcze jeden punkt widokowy – El Golfo, gdzie  intensywnie napigmentowane odcienie skał kontrastują z zieloną taflą słonego jeziorka.
    Po tym wszystkim smutno jest nam opuszczać baśniową Lanzarote, ale nie możemy zapomnieć, że czeka nas jeszcze Wielka Przygoda – czyli Fuerteventura.
Pierwsze, co rzuca się w oczy po zbliżeniu się do brzegów Fuerteventury to kilometry białego piasku, który przechodzi w turkusowe przestrzenie Atlantyku oraz kolorowe fasady zabudowań wyraźnie odznaczających się na tle suchych, piaskowych wzgórz.
    Przygodę z „Fuertą” zaczynamy od rejsu katamaranem. Jest to czas pełnego relaksu – można się opalać, łowić ryby lub popływać skuterem wodnym. Jest wietrznie i słonecznie. Pozostałą cześć dnia każdy spędza jak mu się podoba. Większość wybiera spacer po cudownej, ciągnącej się kilometrami Playa de Jandia. Tak, plaże są tu bajeczne.
    Wiemy, że wyspa poza plażami kryje w sobie również inne atrakcje dlatego nie możemy doczekać się już wycieczki objazdowej, na którą przewidziany został cały dzień. Ruszamy rano i docieramy do urokliwej osady rybackiej o nazwie Ajuy. Czas mija nam na leniwym i rozkosznym popijaniu cafe con leche (kawa z mlekiem) lub barraquito con ron miel (kawa z likierem miodowym).
Niestety musimy przerwać tę błogą sielankę bo przed nami wizyta w dawnej stolicy wyspy, w Betancurii. Betancuria jest najstarszym miasteczkiem na wyspie i uznawanym za najładniejsze. Nazwa miasta pochodzi od nazwiska Jean de Bethencourt - francuskiego żeglarza, który w 1405 r. najechał wyspę. Krajobraz tworzą białe domki, które wyrosły dookoła kościółka Santa Maria de Beatancuria. Szkoda, że mamy tak mało czasu bo miasteczko jest przeurocze a tu jeszcze trzeba zrobić zdjęcia i kupić kilka pamiątek w postaci lokalnego rękodzieła.
    Opuszczamy Betancurię. Jadąc krętymi, stromymi zboczami przyglądamy się stadom kóz pasących się na zboczach. Podobno jest ich na wyspie ok.100 tys. Co one jedzą? Roślinność tutaj jest wyjątkowo uboga - tu i ówdzie dostrzec można tylko niewielkie krzaki. Zaraz będziemy mogli  zobaczyć kózki z bliska bo jedziemy na kozia farmę. Farma o nazwie Casa Pepe to niewielki, biały budynek wtopiony w typowy, wiejski krajobraz. W środku jest swojsko i pachnie kozim mlekiem. Mnóstwo tu starych, drewnianych narzędzi, używanych niegdyś do produkcji mleka i serów. Po emocjonującej sesji fotograficznej z małymi koźlętami i odwiedzinach u wielbłąda Edzia gospodarz częstuje nas wybornym kozim serem oraz kieliszeczkiem likieru miodowego.
Ostatnim naszym przystankiem jest plantacja aloesu. Aloes produkuje się tutaj z endemicznego gatunku tej rośliny, który rośnie tylko na Fuerteventurze i Wyspach Zielonego Przylądka.
    Zmęczeni wrażeniami kierujemy się w stronę słynnego kurortu Costa Calma. Tam czeka nas nocleg i plażowanie w nowoczesnym i wygodnym hotelu Pajara Beach. Hotel umiejscowiony jest niedaleko słynnej, sięgającej po horyzont plaży Sotavento. W końcu ją zobaczymy. Już z daleka widać tańczące na niebie kolorowe latawce i wyraźnie odcinające się na tle turkusu białe żagle. Przymykamy oczy a wiatr smaga nas nagłymi podmuchami. Wszystko to sprawia, że chciałoby się tu zostać, szaleć bez końca na plaży, popijać ron miel,  zajadać się kozim serem i zapomnieć o całym świecie. Przekonaliśmy się zatem, że świat wykreowany przez wulkany jest naprawdę przyjazny i fascynujący a hotele z oferty Itaki uprzyjemnią każdemu pobyt w tej krainie.

Dorota Kurałowicz
Itaka Wrocław

 

 

 

arrow-rightarrow-rightclockfacebooktwitter