Prosto z …Kuby
Końcem stycznia 2008 odwiedziłem Kubę!
Moja podróż zaczęła się w Varadero, najbardziej znanym kurorcie na wyspie.
Po kilku godzinach dotarliśmy do stolicy. Hawana, z imponującymi niegdyś budynkami kolonialnymi, dzisiaj również zachwyca swoim pięknem. Przeszliśmy przez najbardziej znane i odrestaurowane place starego miasta. Ja obszedłem też trzy razy święte drzewo Cebie – na szczęście, ponieważ będąc na Kubie trzeba być przesądnym, podobnie jak miejscowi.
Z dachu hotelu Ambos Mundos, w którym powstawała powieść "Komu bije dzwon" Hemingwaya, oglądaliśmy panoramę miasta, ciągle pięknego, urzekającego, jakże zaniedbanego. W Bodeguita del Medio, przy katedrze, próbowaliśmy mojito – tradycyjnego drinka.
Odwiedziliśmy też słynny Plac Rewolucji. Ponure gmachy kubańskich ministerstw z monumentalnym budynkiem MSW i twarzą Che Guevary, sprawiają już wrażenie lekko zapomnianych i przysypanych rewolucyjnym kurzem. Potrzeba zmian, tak wyczekiwanych przez większość Kubańczyków jest tutaj chyba najbardziej widoczna.
Pod koniec dnia pojechaliśmy na Malecon, 8-kilometrową promenadę nadmorską. O jej brzeg rozbijały się kilkumetrowe fale Atlantyku. Tak właśnie zwykle wyobrażamy sobie Hawanę i taką ją zapamiętam.
Kolejne dni spędziliśmy w zielonej prowincji Pinar del Rio, gdzie zwiedziliśmy fabrykę cygar, oglądaliśmy mogotes - wapienne formy skalne o kształtach spłaszczonych olbrzymów, pola tytoniu oraz obserwowaliśmy ptaki kubańskie. Najładniejszy, tocororo, ma barwy flagi narodowej, dlatego też został ustanowiony symbolem kraju. Nie jest łatwo wypatrzeć tego ptaka, a nam udało się zobaczyć ich kilka.
W następnych dniach byliśmy między innymi na fermie krokodyli, gdzie pomnażany jest gatunek krokodyla kubańskiego i amerykańskiego, gdzie można zobaczyć także manjuari - dziwne ryby z twardą łuską i długą paszczą, pamiętające jeszcze pewnie czasy dinozaurów.
Byliśmy w Cienfuegos założonym przez Francuzów i w kolonialnym Trynidadzie nad Morzem Karaibskim, Mieście Muzeum, którego stara część jest w całości wpisana na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Zaraz za miastem rozciąga się Dolina Młynów, gdzie w czasach boomu cukrowego funkcjonowało ponad pięćdziesiąt fabryk wytwarzających cukier. My zatrzymaliśmy się w posiadłości należącej niegdyś do rodziny Manaca Iznaga, gdzie z wysokości 45 metrowej wieży można było obejrzeć całą dolinę.
Sancti Spiritus - miasto wydawałoby się zupełnie niepozorne. Ale tam właśnie mogliśmy jeszcze lepiej poczuć klimat Kuby i poznać jej mieszkańców. Przypomnieć sobie liczne sklepy na kartki, a przede wszystkim wieczorem pójść na koncert do Casa de la Trova posłuchać muzyki latynoskiej i potańczyć. Wmieszaliśmy się w tłum i wśród roztańczonych par trudno już było rozpoznać, kto jest miejscowym, a kto turystą. Dobrze, że parę dni wcześniej nauczyłem się podstawowego kroku salsy. W Casa de la Trova ta umiejętność okazała się niezwykle przydatna.
Ostatnie miasto na trasie wycieczki to Santa Clara. Jest ono w całości poświęcone Ernesto Che Guevara. To tam znajduje się jego pomnik, muzeum, tam spoczywają jego szczątki, sprowadzone na Kubę z Boliwii w 1997 roku. Zadziwiające jest, jak bezkrytycznie Kubańczycy wpatrują się w swojego bohatera, tworząc nawet pieśni pochwalne na jego cześć.
Podróż na Kubę była wyjątkowa, ponieważ nie jest to kraj, do którego się przyjeżdża, ogląda i za jakiś czas zapomina. Jest to kraj, który dostarcza tylu wrażeń i emocji, kraj kontrastów, chwilami piękny, chwilami zaskakujący, który zostaje, podobnie jak jego mieszkańcy na zawsze w pamięci podróżnika.
Kto był na Kubie, nigdy jej nie zapomni, więc zachęcam! Po zmianach politycznych może być za późno – „Cuba libre forever”
Szczególne podziękowanie dla Pani Ani Pęciak – pilotce naszej grupy.
Marek Sowiński
Kierownik Działu Obsługi Destynacji