Kiedy niemal zostałam ekspertem w planowaniu trasy z przewodnikiem w ręku, w czytaniu i zapamiętywaniu szczegółów dotyczących architektury i sztuki, zrozumiałam, że kraju, który kocham najbardziej na świecie nie da się zwiedzić w ten sposób. Włoskie miasta nie są miejscami, w których „odhaczanie” zaznaczonych na mapie punktów spowoduje, że absolutnie stracisz dla nich głowę. Nie inaczej było z Palermo…
Kupiłam przewodnik, zrobiłam szybki przegląd mapy, przeczytałam niemal wszystko o najważniejszych zabytkach, teraz czas na wielkie planowanie – przecież muszę zobaczyć WSZYSTKO! Będę podziwiać każdy najmniejszy kościółek, wszystkie cudowne uliczki, katedry, zamki – myślę na etapie planowania. Choć wiem, że w stolicy Sycylii będę tylko jeden dzień, refleksja nie przychodzi od razu. Planuję, zaznaczam, pakuję walizkę…
I w drogę!
Niezbyt długa podróż z Warszawy. Tuż przed lądowaniem przyklejam twarz do małego okienka w samolocie (właściwie połowy okienka, bo na takie akurat miejsce trafiłam), mój kark lekko sztywnieje, a ja gapię się na wielką górę, która stoi tuż przy pasie, na którym za moment usiądzie „mój” Boeing. Nieprzyjemny moment lądowania, uderzenie o płytę lotniska i standardowe zamieszanie na pokładzie, bo wszyscy chcą jak najszybciej zabrać swój bagaż podręczny i opuścić pokład. Ja też się podnoszę, ale pozycję startową mam fatalną (za to cały lot siedziałam przy oknie 😊), więc czekam… czekam, a minuty przeciągają się w nieskończoność… W końcu kroczę środkiem samolotu w stronę wyjścia. Uprzejme Do widzenia stewardessom i wynurzam się z latającego kolosa…
Za dużo wrażeń, jak na jeden dzień…
Jestem na lotnisku w Palermo. Moją twarz przyjemnie smagają podmuchy ciepłego powietrza, a oczy nie mogą nacieszyć się zachwycającym widokiem połaci pól mieszających się ze wzgórzami i majestatycznymi górami. Ach, jak cudownie! A to przecież dopiero lotnisko…
Droga z lotniska do hotelu mija mi właściwie w jednej pozycji – nienaturalnie wykrzywiona na siedzeniu wpatruję się w widoki za szybą i co jakiś czas staram się zrobić zdjęcie lub nagrać krótki filmik. Wokół mnie ludzie reagują w taki sam sposób – uff, czyli moja reakcja na te wszystkie cudowne krajobrazy jest absolutnie naturalna… Zachwycam się taflą granatowego morza i połyskującymi na niej promieniami słońca, złotymi piaszczystymi plażami, spieczoną sycylijskim słońcem ziemią, pagórkami i górami – jest ich tu całe mnóstwo. Do hotelu docieram późnym popołudniem, rzucam bagaże w pokoju, potem szybki prysznic i rekonesans najbliższej okolicy. Robi się późno, a ja – choć zmęczona podróżą, jestem tak podekscytowana zbliżającym się zwiedzaniem, że nie mogę zasnąć. W końcu przychodzi sen, a rano budzę się z cudownym widokiem – Morze Tyrreńskie i wiszące nad jego taflą słońce, które obudziło się dziś znacznie wcześniej niż ja.
Kawa, cornetto i ruszamy!
Mocne espresso i słodkie śniadanie (cornetto) – od tego zaczynam mój pierwszy poranek. Nie wyobrażam sobie, że we Włoszech mogłabym rozpocząć go inaczej. Choć tak naprawdę Sycylijczycy nie uważają siebie za Włochów, co wynika z historii tej wyspy. W ogromnym skrócie: przez swoje położenie wyspa przechodziła z rąk do rąk i dopiero z początkiem XIX w. połączyła się z Południowymi Włochami w Królestwo Obojga Sycylii.
Kiedy już nacieszyłam swoje kubki smakowe świetną kawą i słodkimi pysznościami, przyszedł czas na najważniejszy punkt dnia – zwiedzanie. No to ruszamy! Wracam do Palermo, stolicy wyspy, o której czytałam przed podróżą setki opinii – w większości te niepochlebne, choć zdarzali się też fani miasta. Zgodnie z planem, do Palermo zaledwie „wpadam”, żeby zobaczyć najważniejsze zabytki.
Jak nie zwiedzać Palermo?
Zaczynam od Porta Nuova, 43-metrowej bramy z mauretańskimi zdobieniami, przez którą wchodzę na Via Vittorio Emanuele – główną ulicę miasta. Od razu w oczy rzuca mi się widoczny w oddali, okazały Pałac Normański zbudowany na niewielkim wzniesieniu, a po drugiej stronie ulicy piękne kamienice. Dzień jest upalny, a mój wzrok przyciąga park z ławkami stojącymi w cieniu palm. Mam ochotę przysiąść.
Absolutnie! Mam tylko kilka godzin. Muszę zwiedzać! Od razu pojawia się głos rozsądku w mojej głowie. Idę więc dalej. Kilka minut marszu i jestem już przy Cassaro Alto, tuż przed budowlą, która jest „znakiem firmowym” tego miasta – Katedrą w Palermo. Ogromnych rozmiarów budynek, a właściwie kompleks budynków robi na mnie ogromne wrażenie. W środku jest równie pięknie, jak na zewnątrz (i chłodniej 😊). Podstawę świątyni zbudowano w stylu normańskim, a później dodawano elementy w innych stylach – barokowym, renesansowym, gotyckim i mauretańskim. W 2015 r. katedra została wpisana na listę UNESCO razem z innymi sycylijskimi zabytkami architektury arabsko-normańskiej. Nie każdemu taki miszmasz przypada do gustu. Mnie absolutnie zachwycił.
Już chcę iść dalej, ale nie mogę oderwać oczu od lekko przybrudzonych kamienic po drugiej stronie wąskiej ulicy. W dolnej części małe sklepiki przed którymi tłoczą się ludzie, wyżej balkony pełne bujnej zieleni. Widok dopełniają zaparkowane przy drodze skutery vespa – JEST PIĘKNIE!
Kilka zdjęć i idę w kierunku serca stolicy – Quatro Canti (cztery rogi), czyli głównego skrzyżowania miasta z czterema pięknymi budynkami. Na każdym z nich kolumny, rzeźby i fontanny. Jest gwarno. Bardzo gwarno. Idę dalej a w ciasnych uliczkach przeciskają się turyści, mieszkańcy, małe samochody (bo większe by się nie zmieściły) i skutery, których jest tu masa!
Docieram na Piazza Pretoria z fontanną, z którą wiąże się ciekawa legenda. Rzeźbiarz z wielką dokładnością oddał szczegóły intymnych części ciała postaci, co według opowieści miało siać zgorszenie wśród zakonnic z pobliskiego klasztoru. Siostry zakonne nie miały jednak śmiałości, aby „rozprawić się” z gorszącymi elementami rzeźb, dlatego pozbawiły postaci nosów, a XVI-wieczna fontanna zyskała nową „nazwę” – fontanny wstydu. Tutaj tez spotykam prawdziwe tłumy ludzi, co nieco utrudnia mi cieszenie się w pełni tym miejscem. Nie narzekam, ruszam dalej.
Zrobię to po swojemu
Czy naprawdę chce mi się zwiedzać całe miasto punkt po punkcie? W głowie pojawia się wątpliwość, a zaraz po niej szybka odpowiedź – po prostu idź przed siebie. Robię to „po swojemu”. Ruszam labiryntem ciasnych uliczek, a każda z nich skrywa w sobie coś wyjątkowego. Tłumy turystów wydają się znikać, aparat zawieszony na mojej szyi zwiększa częstotliwość swojej pracy, a ja powoli zaczynam „czuć” Palermo.
Chłonę! Mijam wspaniałe budynki, zaglądam do kościółków w bocznych uliczkach, nie zastanawiając się pod wezwaniem jakiego świętego funkcjonują, ani w jakim stylu architektonicznym są zbudowane. Odwiedzam wielkie parki ze strzelistymi palmami, place wypełnione architektonicznymi perełkami i wspaniałymi rzeźbami. Całkowicie przechodzę w „tryb wakacje”. Siadam w małej kawiarni, wypijam kolejną kawę a w ramach obiadu zajadam brioszkę (słodką bułkę) z lodami pistacjowymi. Z pełnym żołądkiem, pobudzona kofeiną ruszam dalej.
Przypominam sobie fragment tekstu, który czytałam przed wyjazdem – Palermo nie zachwyca, nie warto na nie tracić czasu. Już wiem, z czego wynikają takie opinie – z pośpiechu i zbytniej dokładności w planowaniu zwiedzania miasta. Po drodze próbuję jeszcze arancini con ragù, czyli ryżowej kuli smażonej na głębokim oleju z mięsnym nadzieniem w środku, łapię promienie słońca, zachwycam się wszystkim wokół – ulicznym gwarem, rykiem przejeżdżających vesp, zielonymi balkonami i zupełnie zwyczajnymi, palermitańskimi uliczkami. Tak powinno się zwiedzać Palermo.
Jest już późne popołudnie. Niespiesznie wracam w miejsce, z którego za kwadrans odjadę w kierunku hotelu. Czy żałuję, że nie zrealizowałam swojej listy miejsc „do zobaczenia”? Nie! Odkryłam coś cenniejszego – kawałek duszy wspaniałego sycylijskiego miasta. Mam nadzieję, że kiedyś „wsiąknę” w nie na dłużej, żeby zgubić się w uliczkach. Teraz już wiem, że w taki sposób najlepiej zwiedza się włoskie miasta – idąc przed siebie bez planu.
Byłeś/aś w Palermo? Podziel się w komentarzu swoimi wrażeniami! Co Ci się podobało? A może coś sprawiło Ci zawód? Koniecznie daj znać :)!