Chyba każdy słysząc słowo Malediwy myśli: raj. Turkusowa woda, bielutki piasek, kolorowe rybki, delfiny i żółwie oraz olbrzymie muszle. Ekskluzywne resorty, domki na wodzie… Ach, spędzić tu choć kilka dni… A są tacy, którzy spędzają tu całe życie. 400 tysięcy Malediwczyków rzadko zna inny świat… – A cóż człowiekowi więcej do szczęścia potrzeba – mówią… Jacy są mieszkańcy tych rajskich wysp? Jak to jest, mieszkać w miejscu, o którym każdy marzy? Z czego żyją mieszkańcy? Jak wygląda codziennie życie na archipelagu? Co z całkiem przyziemnymi sprawami – transportem, wodą pitną, szkołami, więzieniem i śmieciami? Skąd przybyli tu ludzie? Co jedzą mieszkańcy wysp? Dlaczego z buddystów stali się muzułmanami? Jak to jest z tą prohibicją?
Pobudka w raju
Zdarzyło mi się trochę popracować na Malediwach jako pilot wycieczek. Zawsze, gdy pakowałem się na wyjazd, znajomi dziwili się – wycieczka objazdowa po Malediwach? Przecież tam się jedzie do resortu… Owszem, racja. Chyba każdy marzy, żeby choć raz w życiu zaszaleć i oddać się lenistwu w luksusowym hotelu na atolu… Ale Malediwy można też zwiedzać – pływać z wyspy na wyspę – przy każdej jest inna rafa, przy jednej można łowić ryby, okolice innej to ideał dla obserwatorów płaszczek, na kolejnej masz najlepsze warunki do oglądania olbrzymich żółwi.
Wycieczka po Malediwach to okazja do podglądania prawdziwego lokalnego życia. Spacerowałem sobie w wolnym czasie po lokalnych wysepkach – niektóre można było obejść w niecałą godzinę – oglądałem domy, kupowałem w lokalnych sklepikach, gawędziłem z miejscowymi i patrzyłem na plaże jak z obrazków… Wtedy zadałem sobie pytanie – jak to jest żyć na maleńkim atolu?
Malediwy – girlanda wysp
Pytałem moich przewodników, operatorów łódek, instruktorów nurkowania – Jak się żyje w raju?
Uśmiechali się nieśmiało – Dobrze! – tyle. Rzadko rozwijali temat. Czasem ponarzekali na ostre prawo muzułmańskie. A potem widziałem, jak niczym ryby pływają w ocenie, jak z beztroską radością ich dzieci biegają plaży, jak ich kobiety z uśmiechem patrzą w niebieski horyzont… Dobrze.
Malediwy to nazwa państwa i jednocześnie archipelagu, położonego na południe od Indii, liczącego ok. 1200 wysepek na 26 koralowych atolach, które narosły na podmorskim łańcuchu wulkanicznym. Rozciągają się na długości 820 i szerokości 120 km – łączna powierzchnia wysepek to zaledwie ok. 300 km2. Żyje tu ok. 400 tyś. ludzi, z czego co czwarty mieszka w stolicy – Male. Najwyższy punkt wyspy ma niecałe 2 metry wysokości! Nic tylko atole, plaże, kokosowe palmy…
Malediwczycy są ciemnej karnacji, zwykle niscy, krępi, przypominają mocno mieszkańców południowych Indii, skąd zresztą przybyli 2,5 tyś. lat temu. Nazwa Malediwy znaczy w staroindyjskim sanskrycie tyle co girlanda wysp. Pierwsi mieszkańcy byli buddystami – dość mało wiemy o tym okresie.
Malediwy weszły na arenę świata ok. X wieku – wtedy znalazły się na przecięciu ważnych morskich szlaków handlowych łączących Azję i Afrykę. Przybywali tu m.in arabscy kupcy i w 1152 r. władca Malediwów przyjął islam – dziś dominującą tu religię. Potem archipelag znajdował się kolejno pod kolonialnym zwierzchnictwem portugalskim, holenderskim i brytyjskim, aby w 1965 roku ogłosić niepodległość.
Dziś Malediwy są republiką. Prezydent, wybierany w powszechnych wyborach, jest jednocześnie głową państwa. Jest też 48-osobowy parlament, ale Malediwczycy nie wydają się jakoś specjalnie rozpolitykowani.
W oceanie o świcie
Jest szósta rano – tu w tropiku świat budzi się błyskawicznie – szybki, krwistoczerwony wschód słońca i już za chwilę jasny poranek. Malediwczycy wstają wcześnie. Dzieci codziennie o tej porze meldują się już w szkole, a właściwie na plaży, gdzie mają obowiązkowe lekcje… pływania!
Mieszkańcy wysp sprawiają wrażenie, jakby lepiej czuli się wodzie niż na lądzie – pływają jak ryby, nieraz popisują się, jak głęboko, wydawałoby się, bez zbędnego wysiłku, potrafią zanurkować. Zresztą nie ma się co dziwić… Zawsze podkreślają, że kochają ocean i jestem pewien, że nie kłamią. Myślę, że gdyby ich gdzieś przenieść, z daleko do wody – uschliby z tęsknoty.
– Oglądasz te piękne widoki na co dzień. Dalej się zachwycasz? Nie nudzą się? – zapytałem kiedyś przewodnika.
– A skądże! Uwielbiam je! Kocham wschody i zachody słońca! Nuda? Czy komuś może znudzić się patrzenie na piękną żonę?
Tuńczyk i jeszcze więcej tuńczyka
Gdy dzieci o świcie bawią się w oceanie, ich matki przygotowują śniadanie, krzątają się przy domu, a ojcowie zwykle wracają z nocnych połowów. Malediwczycy żyją głównie z rybołówstwa i turystyki. Obie gałęzie gospodarki są równie ważne. Zatrudnienie znajduje w nich większość mieszkańców archipelagu. Z tym, że turystyka pojawiła się tu dość późno, bo dopiero w latach 60.
Bardzo długo lokalni mieszkańcy nie mogli też pracować w resortach, które należą do zagranicznych inwestorów. W tej chwili oczywiście pracują w hotelach, restauracjach, jako przewodnicy i instruktorzy nurkowania. Coraz więcej młodzieży kształci się w tym kierunku i coraz więcej osób widzi w turystyce swoją przyszłość.
Z kolei rybołówstwo to na Malediwach stara tradycja. Nawet ci, dla których nie jest to jedyne źródło utrzymania, uwielbiają łowić i robią to chociażby na własne potrzeby. Łowi się tu w większości tuńczyka i jest to jeden z głównych towarów eksportowych kraju. Jest nawet jedna wyspa-przetwórnia!
Na ciut większych wyspach uprawia się banany, tropikalne owoce i oczywiście palmę kokosową, która jest tu wszędzie. Kokosy się je, ale i produkuje z nich mnóstwo rzeczy: od sieci rybackich, po wyposażenie domów i leki. Wydaje mi się, że drugą, po oceanie rzeczą, bez której Malediwczyk nie przeżyłby ani dnia, i bez której nie wyobraża sobie istnienia świata, jest palma kokosowa.
Dzieci zakończyły już lekcje pływania. Mają godzinę na śniadanie i od ósmej zaczynają lekcje. Co na śniadanie? Przyglądając się menu miejscowych można odnieść wrażenie, że jedzą tylko ryż i podawanego na wszystkie sposoby tuńczyka. Tuńczyk na śniadanie, obiad i kolację. Do tego kokos, banany, czasem – ale rzadko – trochę kurczaka. Kuchnia Malediwów nie jest jakoś specjalnie wyszukana, ale miałem parę razy okazję spróbować domowego jedzenia i byłem pozytywnie zaskoczony – smaczne i świeże, a tuńczyka naprawdę można przyrządzić na sposoby, które nam się nawet nie śniły. Przyznam jednak, że z przyjemnością wracałem do hotelu, gdzie menu było o niebo bardziej urozmaicone.
Jak żyje się w raju?
Mieszkańcy Malediwów na pierwszy rzut oka żyją skromnie – kiedyś w domach z koralowca, dziś z pustaków. Domki są małe. Widać, że lubią ozdoby i kolory – muszle, kwiaty w wielkich donicach zdobią podwórka. W środku nie jest zbyt luksusowo, choć też nie biednie. Standardem prawie wszędzie jest klimatyzator, telewizor i antena satelitarna. Na wyspach są generatory na ropę zapewniające prąd.
Nigdy nie słyszałem miejscowego, narzekającego na standard życia. Generalnie Malediwczycy w ogóle nie są narodem narzekającym. Zwykle są uśmiechnięci, uprzejmi i przyjaźni. Trochę nieśmiali.
Na Malediwach praktycznie nie ma bezrobocia i nieźle się zarabia – powiedziałbym, że pensje są zachodnioeuropejskie. Ale ceny dość wysokie. Nic dziwnego, przecież większość towarów trzeba sprowadzić. Bardzo tanie jest natomiast paliwo, a to dzięki świetnym układom z krajami muzułmańskimi. Trochę zapłacić trzeba za wodę – Malediwy z przyczyn oczywistych nie mają żadnych źródeł wody pitnej. Od wieków w okresie pory deszczowej gromadzono deszczówkę. Teraz pomagają nowoczesne odsalarnie – deszczówkę miesza się z odsoloną wodą. I oczywiście sprowadza się też wodę butelkowaną.
Nie ma tu supermarketów, tylko małe lokalne sklepiki, gdzie zaopatrują się mieszkańcy. Można tam kupić podstawowe produkty spożywcze i kosmetyki. Po większe zakupy, np. elektronikę trzeba udać się do Male. Miejscowi uwielbiają też targi – to chyba ta odrobinka arabskiej krwi w ich żyłach. Targi rybne, warzywne, owocowe – niesamowicie kolorowe, warte odwiedzenia, nawet jeśli chcemy się tylko porozglądać. Jakie bogactwo ryb! Pamiętam, jak przyglądałem się handlarzowi, który odcinał płaty czerwonego mięsa z dopiero co złowionego wielkiego tuńczyka…
Oczywiście targi są tylko na większych wyspach, a najlepiej udać się do stolicy Male. Jak? Łódką. Tak poruszają się lokalni mieszkańcy, tak transportują towary i każdy tu posiada łódź. Można też latać awionetką, która ląduje na wodzie – tak przemieszczają się głównie turyści. Na terenie wysp można śmiało dojść wszędzie pieszo, ale miejscowi nawet niewielkie odległości będą pokonywać… skuterem. Ma go każdy i czasami Malediwczycy sprawiają na lądzie wrażenie, jakby byli przyrośnięcie do swoich skuterów. A jeździć biedacy nie mają za bardzo gdzie. Łącznie na Malediwach jest mniej niż 100 km utwardzony dróg, a na większości wysp nie ma ich wcale…
Wyspy w zupełności wystarczą za świat
Kobiety na Malediwach często gotują razem, nieraz na świeżym powietrzu. Na wysepkach mieszka czasami tyle osób, ile w maleńkiej wiosce. Wszyscy się znają, są ze sobą jakoś skoligaceni.
Na prawie każdej wyspie jest szkoła podstawowa, czasem bardzo malutka. Dzieci już w wieku 3 lat zaczynają pobierać lekcje Koranu, a szkołę podstawową zaczynają w wieku 6 lat. Szkoły są państwowe, powszechne i bezpłatne – kończą je prawie wszyscy, a analfabetyzmu praktycznie na wyspach nie ma (zaledwie 2,3%). Na tych najmniejszych, szkoły mają po 5, czasem 6 klas. Kolejne klasy trzeba już kończyć na większych wyspach. Dzieci są tam dowożone łódkami, w przypadku dzieci z bardzo odległych wysp istnieją internaty. Szkoły ponadpodstawowe są już tylko w stolicach atoli, a w Male jest jak na razie jedyna w kraju szkoła wyższa – także bezpłatna. Powstała w 2011 r. – uczy się w niej aż 6 tyś. studentów w trybie dziennym i zaocznym. Jest wydział nauczycielski, prawo i wiele kierunków związanych z turystyką. Malediwczycy mogą też studiować za granicą – jeśli młody człowiek jest zdolny, ma szansę na państwowe stypendium. Najczęściej wybierane są Indie, Sri Lanka, Australia i Wielka Brytania.
Malediwczycy dość sporo wiedzą o świecie, ale odnosiłem często wrażenie, że nie są nim jakoś specjalnie zainteresowani. Mało podróżują i śmieją się, że mają tyle wysp, że w zupełności im to wystarcza. A że wszystkie właściwie takie same?
– A czego nam więcej trzeba – śmieją się. Poza tym takie same są tylko dla nas. Miejscowi potrafią z zafascynowaniem opowiadać o tym, jak różne są atole. Rzadko więc podróżują poza archipelag, jeżeli już to na Sri Lankę i do Indii, które specjalnie im się nie podobają. Czasem także do krajów Zatoki Perskiej, ale to ciągle nieliczni. Olbrzymia większość mieszkańców nigdy nie była za granicą i wcale się tam nie wybiera. Nie widzieli gór, wielkich miast, rzek… Ale nigdy nie odczułem, aby tego powodu jakoś specjalnie cierpieli.
Mamy czas…
W ogóle chyba dobrze żyć w raju. Malediwczycy robią wrażenie zadowolonych z życia, zrelaksowanych. Czas płynie tu powoli, co czasem drażni turystów, którzy są przyzwyczajeni – nawet na wakacjach – do życia z zegarkiem na ręku. Miejscowi sprawiają wrażenie, jakby zegarki posiadali tylko dla ozdoby, a słowo „pośpiech” chyba nie istnieje w ich języku. W wolnym czasie siedzą na ławeczkach przed domami, kiedyś wykonywanymi ze starych sieci rybackich, młodzież gra w pikę nożną czy siatkówkę plażową. Zdziwiło mnie zresztą, jak dzieciaki uwielbiają piłkę – grają w nią ciągle. W Male są boiska i hale sportowe, mają swoje ligi, a Malediwy pojawiają się także na igrzyskach olimpijskich.
Malediwy – co z tą prohibicją?
Jeżeli już Malediwczyk ponarzeka, to na jedno – na religię. Nie żeby nie byli pobożnymi ludźmi i nie szanowali swojej religii, bo miejscowi uczciwie wierzą i są porządnymi muzułmanami. Ale islam w prawodawstwie ich kraju jest dość radykalny. Skutkuje to m.in. zakazem posiadania psów. Na to akurat nikt nie narzeka, ale już coraz mniej podoba się całkowita prohibicja. Na Malediwach obowiązuje całkowity zakaz sprzedaży i spożywania alkoholu.
Jak to wygląda w praktyce? Na wyspy nie wolno wwozić alkoholu. Jeśli go mamy, zostaje wzięty w depozyt i oddany przy wyjeździe z kraju. Na marginesie – ten przepis dotyczy też obrazów i rzeźb religijnych. Gdy na Malediwach zaczęły powstawać resorty, władze zdawały sobie sprawę, że turyści na wakacjach lubią napić się czegoś mocniejszego, więc w hotelach alkohol jest, ale kiedy go opuszczamy czeka nas kontrola.
Władze zezwoliły też, aby na teren wód eksterytorialnych w pobliżu wysp podpływały statki-dyskoteki, gdzie można pić alkohol. Nie można go kupować i przywozić, co nie znaczy, że to nigdy się nie zdarza. Butelka podłej jakości whisky przemycona z takiego statku, to koszt ok. 50 USD. Na mniejszych, bardziej oddalonych wyspach pędzi się też bimber z palmy – skłamię, jeśli powiem, że nie próbowałem, ale nawet mając znajomych, nielegalny alkohol zdobyć jest naprawdę trudno. Podobnie jest ze wszystkimi substancjami odurzającymi – częściej pojawiają się głosy, że tutejsza młodzież sięga po narkotyki.
Natomiast na każdym bazarku można kupić rodzaj lekko narkotycznych orzeszków palmy arakowej i betel, które miejscowi żują na potęgę.
A co, jeśli miejscowy zgrzeszy i zostanie przyłapany na alkoholu? Tu nie ma żartów! Prawo jest surowe – więzienie!
Pięć wysp Malediwów to wyspy-więzienia. Całkiem spore gmachy… Czasem turyści się dziwią – za co? Przecież Malediwy są takie bezpieczne. Racja, przestępstwa są tu rzadkością – wielu skazanych pokutuje właśnie za posiadanie alkoholu! Czasem wyrok to tylko kilka dni, ale bywają też dłuższe! Nie byłem wewnątrz, ale dowiedziałem się, że tutejsze więzienia mają dość przyzwoity standard. No i jaki widok z okna…
W rytmie islamu
Życie codziennie Malediwów toczy się w rytmie islamu. Na każdej wyspie jest meczet, codziennie budzi nas śpiew z meczetu. Panują tu muzułmańskie zwyczaje, tryb życia, święta, oczywiście nie je się wieprzowiny. Choć kobiety nie zasłaniają twarzy i cieszą się dość sporą wolnością. Istnieje natomiast prawny zakaz wyznawania innych religii, jeżeli się jest obywatelem wysp. No i odzież – co prawda w hotelach żadne zakazy nie obowiązują, ale poza nimi można kąpać się w strojach kąpielowych tylko na wyznaczonych plażach! Miejscowym nie wydaje się to przeszkadzać – pływają w koszulkach, mówią że chroni ich to przed słońcem…
Rajskie problemy
Wielkim problemem Malediwów są śmieci – rozwój turystyki i cywilizacji spowodował, że jest ich coraz więcej. W dawnych czasach odpadki były tu tylko organiczne, więc nikt się nimi nie przejmował. W tej chwili jest to prawdziwy problem. Nieraz, odwiedzając mniejsze lokalne wysepki, kraje się serce, gdy widzimy walające się po plaży śmieci… Zdarzało mi się widzieć turystów, którzy nie mogąc patrzeć na śmieci, zaczynali sprzątać wysepkę…
W latach 90. powstała sztuczna „wyspa śmieciowa”. Znajduje się 6 km do stolicy Male i nazywa się Thilafushi. Trafia tam 400 ton śmieci dziennie, które długo nie były w ogóle sortowane. Teraz robią to emigranci z Indii i Sri Lanki, wybierając tylko to, co nadaje się do przetworzenia. Część śmieci jest palona. Organizacje ekologiczne biją na alarm – wyspa śmieci to przeciekająca, tykająca toksyczna bomba. Realne zagrożenie dla delikatnego ekosystemu! Coś z tym trzeba zrobić… A co my możemy zrobić? Zminimalizujmy użycie plastiku na wyspach, zużyte baterie zabierzmy ze sobą. Podróżujmy odpowiedzialnie!
Kolejną skazą w raju, o której miejscowi mało rozmawiają, za to rozpisują się o niej media, jest ocieplenie klimatu. Jeśli poziom oceanu się choćby trochę się podniesie, wyspy mogą zniknąć z powierzchni Ziemi. Czy raj skazany jest na zagładę? Nie wiem. Ale na pewno warto tam pojechać i choćby trochę wychylić nosa z hotelu.